Pomimo różnych perturbacji odbyło się. I jak mówią wcale nierzadkie głosy, było to jedno z najlepszych spotkań. Większość z nas była od początku do końca, część wpadła tylko na chwilę, kilka osób objechało tylko trasę i wróciło do domów; łacnie naliczyłem 44 motocykle i ponad 50 osób. Czyli znakiem tego warto się trochę postarać, nie iść na łatwiznę, zaproponować też coś ?dla duszy?. Ale od początku:
Przysucha, nieduże miasteczko na pograniczu województw Mazowieckiego i Świętokrzyskiego, dobry dojazd z każdej strony, lasy wokół i całkiem fajny ośrodek z krokodylem i Janem w nazwie. Wypadałoby napisać, że pierwsi jak zwykle ( ale to już robi się tradycją )na miejscu byli Jacek z Krzyśkiem. A że przetarli szlak, to robili za żywe GPS-y i doradzili którędy jechać, żeby przez przypadek nie zaliczyć całkiem sporego objazdu. Wczesnym wieczorem na terenie zebrała się nas całkiem spora gromadka; wszystkie chaptery były mniej lub liczniej reprezentowane, widać było kilka nowych twarzy. Grill wydawał posiłki, zmarznięci mogli ogrzać się przy palącym się na plaży ognisku. I stara, normalna i fajna atmosfera; wszyscy byli razem, ?nowi? nie mieli prawa czuć się odrzuceni, bo od razu zostali przygarnięci i musieli się wyspowiadać kto, po co i dlaczego.
Świadomi sobotnich atrakcji i konieczności wstania dość wcześnie, o rozsądnej porze pogasiliśmy światła. A plan na sobotę był dość napięty; nieduży dystans do przejechania, bo raptem jakieś 120 km, ale po drodze dwa muzea do zwiedzenia i tradycyjnie kawa, herbata, kupa, siku?
Każdy z nas ma pewnie gdzieś tam w zakamarkach pamięci lekcje geografii i opowieści o dymarkach świętokrzyskich, jakiejś rudzie żelaza i tym podobnych czarach. A tu okazuje się, że Świętokrzyskie we wcale niedalekiej historii było bardzo uprzemysłowionym regionem, z dużymi jak na ówczesne lata zakładami przemysłowymi, infrastrukturą transportową, przyciągającym do pracy znamienitych europejskich inżynierów. Lata dawnej świetności tego regionu to ekspozycje w filiach Warszawskiego Muzeum Techniki w Sielpi Wielkiej i Chlewiskach. Piece hutnicze, maszyny parowe, narzędzia poruszane siłą wody ( w tym największe w Polsce i wciąż działające koło wodne o średnicy 9 m ) robią wrażenie. A jak opowiadają o tym ludzie od których biję jedną, wielką pasją, czas na zwiedzaniu i słuchaniu tych historii mija niepostrzeżenie. Pan Stanisław, człek już sporo po siedemdziesiątce, niepozorny z wyglądu, jeszcze mniej rzucający się w oczy przez ubranie, oczarował wszystkich. Ze swadą w głosie poprowadził nas przez historię huty w Chlewiskach, jak inżynier metalurg opowiedział o procesie technologicznym wytopu surówki, zasady działania windy wodnej miał w małym palcu, brakowało tylko, żeby tablicy i kredy, a rozpisałby to wszystko matematyczno-fizycznymi wzorami. Oszczędził nam tego otwierając w zamian drzwi dwóch sal wystawowych. I było co oglądać: przedwojenne FIAT-y, Tatry, Citroen, powojenne już ale historyczne FIAT-y 125p w różnych wersjach nadwoziowych, a FSO-Lanosy w różnych wersjach studialnych. Coś się jednak u nas działo i w myśl przysłowia, że krawiec kraje jak mu materii staje, nasi inżynierowie całkiem się ogarniali. A sala nr 2 to już hardcore dla miłośników starej motoryzacji: niemieckie, francuskie, angielskie, czeskie, polskie przed- i powojenne konstrukcje. I dwa ze słonecznej Italii, MotoGuzzi czy jakoś tak. Oczy się śmiały, warto było tu przyjechać.
Z Chlewisk do Przysuchy prowadzi fajna, kręta droga, więc i powrót był dynamiczny. A wieczór jak to wieczór; grill pod parą, lokalni DJ-e puszczają-co jest miłym zaskoczeniem, całkiem fajną muzę, towarzystwo rozochocone całym dniem bawi się wyśmienicie. Muzykanci do późna w noc musieli się dobrze spinać, żeby zaspokoić gusta wszystkich pląsających.
Niedziela, poranna msza odprawiona przez ks. Jerzego i czas do domu. A za jakieś 7 miesięcy znów gdzieś w Polsce otwierać będziemy kolejny sezon.
marekada
WSZYSTKIE ZDJĘCIA Z ZAKOŃCZENIA SEZONU 2013 W GALERII: PRZYSUCHA 2013